Jakie jest podstawowe zadanie rodzica? Odpowiedź wydaje się prosta: wychować nowego człowieka do samodzielnego życia. Ale jak postępować, by osesek, który ma głównie instynkty pierwotne, wyrósł na samodzielnego, samoobsługowego i uspołecznionego dorosłego? Jak uczyć, żeby umiał i chciał? Jak sprawić, żeby umiał żyć w społeczeństwie, a nie czuł się „pępkiem świata”, któremu wszyscy mają służyć? Jak zmienić się z dyktatora sterującego potomkiem w jego konsultanta/doradcę? Czyli – jak mądrze kochać?
Zacznijmy więc od początku
Kiedy rodzi się nowy człowiek, jest całkowicie bezbronny i skazany na pomoc. Sam sobie nie poradzi. Swoim płaczem wzywa pomocy – kiedy jest głodny, „ma mokro”, gdy coś go boli czy uwiera. Trzeba go ubierać, karmić, myć, zmieniać pieluchy. Trzeba go wyręczać. Tu jednak może zrodzić się „małe” niebezpieczeństwo – są rodzice, którzy reagują na najcichsze „miałknięcie” dziecka. A dziecko może szybko przyzwyczaić się, że nie trzeba wiele się wysilać by zyskać uwagę rodzica, że rodzice są zawsze gotowi do „usługiwania”, więc dziecko rozumuje: „po co się męczyć, przecież wystarczy popłakać, a rodzic będzie mi usługiwać, będzie rozwiązywać moje problemy i zaspokajać moje potrzeby czy zachcianki”. Nie zachęcam nikogo do oschłości. Trzeba jednak rozważnie kochać, nie robić z dziecka „ósmego cudu świata”, mieć wzgląd na siebie i swoje potrzeby, a równocześnie dawać dziecku możliwości rozwoju, poczucie bezpieczeństwa.
Pierwsze samodzielne zabawy
Elementem rozwoju dziecko są zabawy. Proste zawieszenie zabawek nad łóżeczkiem, pokazanie, że po trąceniu wydają one dźwięki, poruszają się. Wykonanie takiego samego ruchu rączką dziecka sprawi, że dziecko samo zacznie się nimi bawić. Rozłożenie zabawek i położenie dziecka na brzuchu między nimi spowoduje, że dziecko będzie bawiło się nimi, a równocześnie poćwiczy swoją sprawność w przemieszczaniu się. Zabawa w „zegarowanie” ma jeszcze jedną zaletę – jeśli spodoba się dziecku, to „zdobędziemy” odrobinę czasu, bo dziecko przez krótszą czy dłuższą chwilę zajmie się sobą. Tymi prostymi sposobami możemy także rozwijać samodzielność. To przygotowania do późniejszych indywidualnych zabaw, twórczego myślenia, odwagi, a nawet rozwijania wyobraźni.
Początki wspierania
Dziecko rośnie, rozwija się, stopniowo nabywa umiejętności: uśmiecha się, gaworzy, wymawia pierwsze słowa, zaczyna siadać, wstawać, chodzić, wspinać się po schodach. Początkowo trzeba pomagać, podtrzymywać. Ale głównym celem, już nawet w tym początkowym okresie, powinno być dążenie do usamodzielniania się dziecka. Warto prowokować do działań (oczywiście odpowiednich dla indywidualnych możliwości rozwojowych dziecka): mówić do dziecka, robić różne miny, podtrzymywać przy próbach siadania, raczkowania, wstawania, chodzenia, a w kolejnym etapie – zachęcać do wykonywania kolejnych czynności samodzielnie (np. świetnie działa wyciągnięcie rąk w kierunku dziecka i z uśmiechem witanie każdego nowego kroku), koniecznie trzeba chwalić za każdą próbę i realizację. Maluchy chętnie naśladują, więc wspólne wykonywanie niektórych czynności (np. zabawa w „łapki”, powtarzanie dźwięków, mycie zębów, zbieranie zabawek, czesanie… – oczywiście stosownie do możliwości dziecka) jest najlepszym i najprostszym sposobem na uczenie samodzielności. A gdy jeszcze zyskują uwagę, uśmiech, „brawa”, to same powtarzają wyuczone czynności – wystarczy tylko dać im szansę do samodzielnych działań.
Jedzenie
Dzieci uczą się przez naśladowanie. Ale muszą mieć szansę ćwiczenia nowych umiejętności. Czasami przy tym robi się bałagan albo coś czy ktoś się pobrudzi, ale nowo zdobyte umiejętności rozwiną się i po pewnym czasie będą wykonywane rutynowo. Kiedy dziecko uczy się samodzielnie jeść – najczęściej pobrudzi siebie, ubranie, nas, meble, podłogę, to naturalne „koszty” nauki. Widok radosnej umorusanej serkiem czy kaszką buzi, duma, że „samo” zjadło – roztkliwiają, ale i warte są nagrodzenia brawami. Poza tym – takie ćwiczenie samodzielnego jedzenia – to fantastyczne ćwiczenie na koordynację wzrokowo-ruchową. Jeśli będziemy je wyręczać „bo szybciej”, „bo się pobrudzi”, to jak ma się danej czynności nauczyć? Czy nastolatka też będziemy karmić łyżeczką? Początkowo oczywiście warto pomagać: karmić drugą łyżką, kierować rękę z łyżeczką do talerza/miseczki a później do buzi. Tak samo trzeba pomagać przy przejściu na jedzenie widelcem a później włączając nóż. Dzieciaki są zdolne – najczęściej stosunkowo szybko załapują o co chodzi i są dumne z nowo zdobytej umiejętności.
Trzeba nie tylko ćwiczyć technikę jedzenia, ale i umożliwić poznawanie różnorodności smaków, konsystencji. Niektóre dzieci mają naturalną potrzebę eksperymentowania, inne „zasklepiają się” w pewnych schematach. Są dzieci, które tolerują jedynie pokarmy przerobione na papkę, ale są i takie, które właśnie papek unikają. Przełamywanie niechęci, a czasami wręcz fobii jest także formą wspierania. Ale trzeba to robić z rozwagą, bywa, że nieodzowna może się okazać pomoc specjalisty.
Podobnie postępujemy z rozwijaniem umiejętności picia. Początkowe mleko matki, picie mleka, kaszek czy wody z butelki ze smoczkiem, zamieniamy na specjalne pojemniczki czy butelki „z dziubkiem”, by stopniowo (zgodnie ze schematem: wyręczanie-pokazywanie-wspieranie-samodzielność) uczyć picia z kubeczków czy szklanek. Nauka picia często kończy się rozlaniem płynu. Jeśli będziemy reagować gwałtownie, karać dziecko za niepowodzenie, to nauka picia będzie trwała długo. Wystarczy jednak, że spokojnie zastosujemy tylko najprostszą konsekwencję – wylało się, więc trzeba wytrzeć – a młody człowiek nauczy się dwóch rzeczy: picia z różnych naczyń bez rozlewania i tego, że należy po sobie sprzątać.
Ubieranie
Ubieranie, to kolejny krok do usamodzielnienia. Początkowo prawie każdy rodzic z lękiem podchodzi do ubierania swojej pociechy. Po pewnym czasie już się nie boi, że wykręci dziecku rączkę, sprawnie przewija, przebiera. Gdy dziecko wykazuje zainteresowanie przejęciem przywództwa w ubieraniu – warto, a nawet należy mu to umożliwić. Oczywiście potrzebny jest czas i… cierpliwość. Dziecko stara się, chce samo, ale początkowo ubrania są wielką zagadką: mają dwie strony (Jak odróżnić prawą od lewej? A dlaczego nie można nosić na lewej?), mają tył i przód (Jeśli na bluzce jest obrazek, to łatwo poznać, ale gdzie spódniczka czy sweter mają przód?), rajstopy bez plątania trudno włożyć, która rękawiczka jest na prawą, a która na lewą rękę… Każda część ubrania to wyzwanie, niespodzianka i problemy do rozwiązania. Wielu rodziców wyręcza dzieci w ubieraniu („bo się spieszymy”, „zrobię to szybciej/lepiej”). Efekt takiej nadopiekuńczości można zobaczyć czasami w szkole. Widziałam kiedyś szóstoklasistę, do którego przed wf-em przychodziła babcia, żeby mu pomóc się przebrać… Jak myślicie, co on wtedy czuł? Jaką miał pozycję wśród kolegów? Warto więc dać dziecku czas na wyćwiczenie ubierania. Można – wykorzystując naturalną skłonność do współzawodnictwa – zorganizować wyścigi w ubieraniu się, czy ubieranie na czas, ściganie się z minutnikiem. Ta prosta zabawa, zorganizowana w sprzyjającym czasie, pozwoli dziecku nabrać wprawy i szybkości.
Sznurówki
Inna przeszkoda na drodze do samodzielności, a zarazem częsty pretekst wyręczania: Sznurówki. Zawiązanie sznurówek to trudna sztuka. Dzieci opanowują tę sztukę mając 5, 7 czy nawet 10 lat. Niektórzy rodzice rezygnują z uczenia jej i albo sami sznurują dzieciom buty albo kupują obuwie na rzepy czy suwaki. Ale czy słusznie? Warto próbować – do skutku. To świetne ćwiczenie koordynacji wzrokowo-ruchowej, a zarazem ćwiczenie małej motoryki tak potrzebnych w wielu innych czynnościach. Jeśli dla dziecka sznurówki są kłopotem, na co dzień kupmy buty bez nich, ale chociaż jedną parę warto mieć ze sznurówkami – właśnie w celach edukacyjnych, na czas ćwiczeń bez pośpiechu.
„Dwupak”?
Czy zauważyliście jak często młode mamy mówią (zwracając się do dziecka): „ale mamy mokro”, „będziemy jeść kaszkę”, „myjemy rączki”? Sama się na tym łapałam wielokrotnie, albo inni zwracali mi na to uwagę. Zwykle jest to pozostałość po „dwupaku” jakim jest ciąża. Dziecko też przez długi czas nie odbiera siebie jako oddzielnej istoty, tworzą diadę matka-dziecko. Ale – dla prawidłowego rozwoju emocjonalnego, tożsamości i interakcji społecznych – ten stan nie może trwać w nieskończoność. Możliwie najwcześniej trzeba „rozdzielać się”. Są oczywiście czynności, które zrobimy wspólnie, ale przy wielu podkreślajmy rozdzielność („Masz mokrą pieluszkę, więc mama ją zmieni na suchą”, „Powkładaj klocki do pudełka, ja ci pomogę porozdzielać je”, „Musimy sprzątnąć ze stołu, ty zanieś naczynia do zlewu, a ja wytrę stół” itd. itp.).
I tak oto udało nam się wpólnie przetrwać pierwsze lata życia naszego dziecka. Mamy za sobą uczenie się bycia z dzieckiem. Już trudno wyobrazić sobie świat bez niego. Już nie drżymy o każdy gest, awansowaliśmy z „dyktatora” na „nauczyciela”. Uczy się dziecko, ale i my uczymy się drogi ku jego samodzielności. Uczymy się rozmawiać z dzieckiem. Dobrze, jeśli jest to rozmowa na poziomie możliwości intelektualnych dziecka, ale z pozycji partnera czy przewodnika w poznawaniu świata. Szczerze powiedziawszy dziecięce widzenie świata jest bardzo ciekawe – ma w sobie świeżość i nie jest stłumione przez bagaż ograniczeń. Dziecko jeszcze jest w nas wpatrzone, jeszcze my decydujemy o większości spraw go dotyczących, ale nasza pociecha już nie jest „żywą lalką”, najczęściej nie trzyma się kurczowo „maminego fartucha”, tylko radośnie idzie ku samodzielności. Ma za sobą zdobycie olbrzymiego bagażu wiedzy i umiejętności. Nauczyło się chodzić, jeść, ubierać, mówić. Zaczyna zauważać korzyści z bycia w grupie. Czas zatem do szkoły, to kolejny krok milowy w rozwoju samodzielności. Ale o tym za chwilę, w kolejnej części.