Polubiłam swoją złość.

Autorka: Dosia

Należę do osób „grzecznych”, które zawsze starały się tłumić w sobie emocje. Byleby nikomu ich ekspresją nie sprawić przykrości, byleby nikomu nie wydać się śmieszną. Byłam przekonana, że dbając o takie zachowanie sprawię, że ludzie będą mnie tolerowali i nie będą ze mnie kpili.


Taktyka okazała się pozornie słuszna. Już w liceum uzyskałam aprobatę rówieśników, poczułam nareszcie, że jestem lubiana. Byłam święcie przekonana, że to głównie dzięki mojej perfekcji w tłumieniu emocji.

Starszego syna – pomna tych doświadczeń – wychowywałam więc na „grzecznego”, co się mi nawet nieźle udało. Natomiast młodszy syn już od najwcześniejszych lat był „rogatą duszą”, która jakoś zupełnie nie chciała iść za moim przykładem ani słuchać moich Bardzo Mądrych Rad i rzucała się z pięściami na każdego, kto go zdenerwował.

Nie byłam na tyle uważna, żeby wsłuchać się w dziecko i by dojść do wniosku, że może Marcin ma rację, nie chcąc tłumić swoich emocji. Jednak w końcu, kiedy forum ADHD.ORG.PL i każdy kolejny psycholog syna cierpliwie tłumaczyli mi, że dziecko ma się nauczyć rozładowywać swoją złość, a nie tłumić ją, powolutku zaczęłam dojrzewać do zmian. Nikt nie musiał mnie uświadamiać, że za tłumienie „złych” emocji płacimy swoim zdrowiem, ale przedtem wydawało mi się to ceną konieczną za zgodne życie w społeczeństwie. Teraz teoretycznie wiedziałam już, jak wychować dzieci, które będą miały pełną akceptację społeczną i dobre zdrowie, a nie: to albo to.

Niestety, nie było to łatwe. Podsuwane dziecku sposoby z rysowaniem złości, czy gnieceniem kartki, trafiały w próżnię. Często słyszałam: „Mamo, przecież nikt się tak nie złości!”. No, tak. Bardzo trudno jest nauczyć dziecko czegoś, czego samemu się nie umie. Psychiatra Marcina delikatnie przekonała mnie, że może warto, bym najpierw poszukała dla siebie treningu wyrażania emocji. Poszłam do poleconej psycholog, ale ta uznała, że go nie potrzebuję. Przecież nie widać, żebym była nieszczęśliwa. No tak, nieszczęśliwa wcale nie byłam. Psycholog zapowiedziała, że ewentualnie mogłabym pójść na trening asertywności i – jak będzie organizowała grupę – to do mnie zadzwoni. Nigdy nie zadzwoniła.

A czas biegł bardzo szybko. Nim się obejrzałam, już Marcin zmienił się w grzecznego młodzieńca, który z dumą opowiadał mi, jak opanował swoją złość. Odrzucenie dzieci w młodszych klasach szkoły podstawowej było dla niego bardzo bolesne, przykre były oskarżenia, że jest wariatem, więc w końcu się poddał i powoli zaczął przejmować moją taktykę. Jedyny sposób na poradzenie sobie ze złością, jaki przyjął, polegał na odejściu od osoby, która go wścieka na odległość 1 metra i uspokojeniu się, a potem opowiedzeniu dorosłemu o tym, że udało mu się opanować. Miał za to dostawać w szkole punkty, ale nie chciał – wolał opowiedzieć w domu i zobaczyć naszą szczerą radość, że nasze dziecko potrafi już być tak opanowane.

Tu mogłaby się skończyć nasza historia o złości.

Ale trafiłam do pracy w szkole, gdzie dyrektorka wraz z zastępcą, były emocjonalnymi wampirami. Dyrektorka w białych rękawiczkach, a zastępczyni – w czerwonych. Nie jestem pewna, która była gorsza, czy dyrektorka – słodka żmija udająca jedyną prawdziwą przyjaciółkę wśród „innych, którzy utopiliby panią w łyżce wody”, która tylko czasem wylewała z siebie jad (ale jak już wylewała, to całe morze), czy otwarcie wredna, kłamiąca w żywe oczy i poniżająca podwładnych, zastępczyni. Po roku pracy, w połowie wakacji, gdy uświadomiłam sobie, że za miesiąc mam wrócić do tego duetu, przestałam spać, zaczęłam mieć kłopoty z sercem i żołądkiem. A na pracy mi bardzo zależało. Wtedy zrozumiałam, że teraz, to już na pewno czas najwyższy na psychoterapię.

Jeszcze raz poszukałam psychologa, tym razem zdając się na zupełny przypadek. I trafiłam. Andrzej niewiele mówił, dawał mi czas na samodzielne znalezienie rozwiązania, delikatnie nakierowując rozmowę na istotne aspekty. Szybko doszłam dzięki niemu do wniosku, że moje zafiksowanie się na utrzymanie pracy w tej szkole utrudnia mi wytrzymanie w niej. Ale jeśli teraz odejdę, to nigdy nie nauczę się żyć ze żmijami. Zdecydowałam się więc na zrobienie z tej pracy prywatnego poligonu doświadczalnego. Był to dla mnie „hardcore” biorąc pod uwagę, że przejście obok gabinetu dyrekcji powodowało automatyczne nieprzyjemne reakcje w moim wnętrzu. Odeszłam ze szkoły dopiero wtedy, kiedy zauważyłam, że obie te kobiety przestały się dla mnie liczyć. Mimo to odejście i tak było sporą ulgą. Teraz już potrafię myśleć o nich nawet ze swego rodzaju… wdzięcznością. Tak skutecznej szkoły życia i tylu wspaniałych przyjaciół – „towarzyszy niedoli” – wcześniej mogłam się spodziewać wyłącznie dzięki ADHD Marcina .

Na terapii nauczyłam się wielu rzeczy o sobie, ale miało być o złości, więc o tym napiszę. Andrzej nauczył mnie akceptowania i przeżywania wszelkich emocji, które we mnie się pojawiają. Bez dzielenia ich na dobre i złe, bez blokowania, chowania czy odrzucania ich. Zrozumiałam, że nauczenie się jakiegoś sposobu wyrażania „złych” emocji to tylko pół drogi do spokoju – a właściwie to nie jest do końca droga w dobrym kierunku. Bo tak naprawdę powinnam była nie tyle się uczyć je wyrażać, ile je przeżywać i akceptować. „Tylko”, ale i „aż” tyle. Nauczyłam się, że nie warto dorabiać sobie do emocji żadnych teorii, nie warto też wymyślać, czemu ktoś mi zrobił przykrość lub czemu coś mi sprawiło przykrość, czy obwiniać siebie i innych. Krótko mówiąc – nie analizować i nie nakręcać się. Przestałam też wnikać w to, czy ktoś mnie lubi, czy nie. Dzięki temu emocje innych już tak łatwo nie indukują się we mnie i jest mi z tym naprawdę dobrze. Z zewnątrz jestem nadal „grzeczna” ale już nie tłumię złości w sobie. Po prostu ją przeżywam, podobnie jak radość.

Tu ta historia musi niestety urwać, bo w życiu zakończenia jeszcze nie ma. Nie wiem, czy proces, o którym mówię, już się we mnie w pełni zakończył, ponieważ z nie do końca zrozumiałych dla mnie przyczyn ostatnio mam dziwnie mało okazji do przeżywania złości. Chyba zwyczajnie czasem teraz nie zauważam co drobniejszych rzeczy, które kiedyś mnie złościły. 😉 W każdym razie przez ostatni rok, pomimo zakończenia terapii, wciąż czułam, że uczę się pełnego przeżywania emocji coraz lepiej. Nadal nie udało mi się nauczyć tego Marcina, on jest na etapie nauki wyrażania złości lub jej tłumienia. Chciałabym, żeby mi się kiedyś udało przekazać mu moje odkrycie, ale nawet jeśli nie, to nie wątpię, że sam do tego dojdzie w przyszłości. I jego starszy brat. Wcześniej czy później. Może każdy musi to sam przeżyć, a nie nauczyć się? Raczej na pewno.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *