Człowiek w cywilizacji

Autor: Dreptak

Ludzie na chodniku mijają się bezboleśnie, czasem ktoś kogoś trąci, ktoś kogoś nadepnie i … nic się nie dzieje. Ale ci sami ludzie siedząc za kółkiem kierownicy są gotowi ciskać gromy na innych użytkowników drogi. Niby ci sami ludzie ale inni.

Ale nie o tym teraz będzie…

Fakty są takie: coraz więcej ludzi potrzebuje pomocy psychologicznej, antydepresanty sprzedają się jak ciepłe bułeczki a nasza cywilizacja europejska zdaje się wchodzić w ślepy zaułek. Co się dzieje?


Przecież mamy niespotykane wcześniej warunki rozwoju, wojen w naszym rejonie Europy nie mamy już od 50 lat, dostęp do wykształcenia mamy jak nigdy wcześniej, jesteśmy pilnowani zewsząd a mimo wszystko nie jesteśmy szczęśliwi. Czego nam brakuje?
Przedstawię swoją teorię.

My, jako gatunek ludzki, ewoluowaliśmy przez ostatnie kilka milionów lat jako stworzenia społeczne działające w hordach rodzinnych. Mężczyźni polowali, łowili ryby, zbierali owoce leśne. Kobiety pilnowały obozu, wychowywały dzieci, organizowały życie rodzinne.
Grupy rodzinne miały od kilku do kilkunastu członków. W każdej grupie był przywódca, był szaman, była specjalistka od ziół, istniały naturalne role społeczne w grupie.
Mniej więcej 10 tysięcy lat temu zaczęła się rewolucja rolnicza, która spowodowała zmiany w dotychczasowym układzie. Ale… tam mamy 7 milionów lat ewolucji a tu 10 tysięcy…
Co z tego wynika? Nasze mózgi nadal pozostały mózgami łowców i zbieraczy. Ewolucyjnie się nie zmieniliśmy.

Żyjemy w cywilizacji, w czasem w dużych skupiskach ludzkich, czasem mniejszych. Naturalna grupa rodzinna już nie istnieje. Coś co było cenną cechą dla łowcy nie musiało być dobre dla rolnika. A jakie przystosowanie jest cenne dla rzemieślnika?

No i dochodzę do sedna problemu.
Jednostka ludzka jest wyposażona w cały zestaw umiejętności, emocji, instynktów, które są jej „wbudowane w hardware”. Na przykład nie uczymy się rozpoznawać twarzy – bardzo duża część tej umiejętności mamy dane. Już noworodki wodzą wzrokiem za wszystkim co choćby przypomina rysy twarzy.

Nasze otoczenie się zmieniło, ale ewolucja nie jest taka szybka!!! Ewolucja działa w ciągu milionów, nie setek czy tysięcy lat. Więc nasze psychiki zaczynają szwankować. Czemu? Bo naturalne odruchy zderzają się z wymogami cywilizacji.

Wyobraźmy sobie egzamin na uczelni. Student odpowiada na pytania profesora, wtem pada pytanie, na które egzaminowany nie zna odpowiedzi. Nasz układ emocjonalny nie jest specjalnie inteligentny, ale mimo wszystko wyłapuje sytuację zagrożenia. Co należy zrobić, żeby zwiększyć szanse przeżycia w sytuacji zagrożenia? Nasz układ hormonalny doskonale wie jak obsłużyć taki moment – przygotować organizm do walki lub ucieczki. Czyli uwalnia adrenalinę do krwi i bardzo szybko zmienia funkcjonowanie organizmu wyłączając niepotrzebne organy i zaopatrując mięśnie maksymalną dawką energii. A tymczasem sytuacja nie wymaga fizycznej akcji, przecież student nie skoczy na profesora z maczugą ani nie ucieknie. Energia skierowana do mięśni wymaga uwolnienia, więc studentowi zaczynają drżeć ręce. A jeszcze moment później następuje przegrzanie organizmu, normalnie w chwili zagrożenia człowiek byłby w ruchu, a tu trzeba siedzieć spokojnie! Więc natychmiast rozszerzają się włosowate naczynia krwionośne i piękny rumieniec wykwita na twarzy nieszczęśnika. Alarm w organizmie! Przegrzanie jest coraz większe, ruszają do pracy gruczoły potowe i student zalewa się potem.

W warunkach naturalnych stres minąłby chwilę po zagrożeniu, wróg lub drapieżnik zostałby albo odgoniony albo pokonany i organizm wróciłby na normalny tryb funkcjonowania. Organy wewnętrzne dostałyby niezbędną dawkę energii. Tymczasem egzamin oblany, dogrywka za tydzień, zagrożenie trwa dalej. Ups… układ trawienny jest wciąż słabo zaopatrzony, nerki protestują, wątroba wyciska z siebie siódme poty…
A tu dziecko sąsiada stuka piłką w podłogę. Biedny student już jest w stanie zagrożenia – przynajmniej jego organizm tak sądzi. A tu kolejne powody do gniewu! Irytacja sięga zenitu, a w telewizorze znów chrzanią… Spirala się nakręca.
W końcu biedny studencina wreszcie zda ten nieszczęsny egzamin nie przegryzając aorty profesorowi, ale wyjść ze stresu już nie jest łatwo. Organizm przechodzi w stan chronicznego zagrożenia. Z początku nic strasznego się nie dzieje, ale organy zbędne w momencie walki stają niedożywione. Ostatecznie do walki wystarczy zaopatrzyć mięśnie w cukier i tlen a całą resztę można wyłączyć. Przez jakiś czas studencina jeszcze jedzie na zapasach a potem może być klapa. Układ immunologiczny nie nadąży, bo jest odcięty od zasobów i mamy na przykład anginę. Dobrze, jeżeli tylko anginę…
Krótko mówiąc organizm powie „dość”. I albo student wyluzuje albo pogna dalej. Jak pogna dalej przełamując protesty organizmu… nietrudno zgadnąć co może się dziać dalej.
Zawał, wrzody żołądka, ciągłe infekcje i… do piaseczku.

Czego Wam nie życzę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *