Autorka: Matken
W wieku 22 lat zostałam mamą ślicznego synka. Pierwszym szczegółem, który zauważyłam tuż po urodzeniu, była mała plamka na języku. Nie umiałam go jeszcze kochać i dziwnie się z tym czułam, bo myślałam, że te uczucia przyjdą w chwili jego narodzenia. Przyszły później, kiedy już się troszkę poznaliśmy. Miał rok i 4 miesiące, gdy został starszym bratem.
Chłopcy sobie rośli, wszędzie było ich pełno. Skakali po kanapach, biegali po domu i po podwórku. Jakoś dawaliśmy sobie radę, wiele zachowań mi nie przeszkadzało, a poza tym nie wiedziałam, że mogłoby i powinno być inaczej. Poza domem było gorzej, bo wokół zawsze znajdowali się jacyś ludzie, którzy uważali, że mogą wygłaszać do mnie umoralniające czy pouczające komentarze. Żeby temu zapobiec, zdzierałam gardło od krzyku, którego synowie i tak zdawali się nie słyszeć. Edukacja przedszkolna przebiegła dość sprawnie, wiedziałam, że moje dzieci nie należą do najgrzeczniejszych, ale jakoś daliśmy radę. W międzyczasie wyjazd do sanatorium, gdzie moje dziecko odizolowano od innych, żeby nie sprawiało kłopotu. Kosmos!!!
Wiadomo, najstarszy do szkoły poszedł pierwszy, przypadkowo klasa integracyjna. Zaczęły się skargi. W końcu zostałam wezwana i poinformowano mnie, że szkoła porozumiała się z przedszkolem, gdzie potwierdzono koszmarne problemy… Ja od pań z przedszkola nigdy takiego stwierdzenia nie usłyszałam. Teraz wiem, że było to działanie bezprawne, bo nikt nie ma prawa udzielać informacji o moim dziecku bez mojej zgody. Potem rozmowy z wychowawczyniami i szkolnym psychologiem, na których wypłakiwałam sobie oczy, przekonywana, że jestem winna wszystkiemu, co dzieje się z moim dzieckiem. Teraz wiem, że pomimo popełnianych przeze mnie błędów wcale nie było to prawdą. Każdy powtarzał mi słowo “konsekwencja” we wszystkich możliwych odmianach i nikt nie wyjaśnił, o co tak naprawdę chodzi i jak to się robi. Nie chciałam już chodzić do szkoły i unikałam tego jak mogłam. Nie zaglądałam też zbyt często do zeszytów i podręczników. Odwiedziliśmy Poradnię Psychologiczno Pedagogiczną… z marnym skutkiem. Po skończeniu 4 klasy zdecydowałam, że zmienimy szkołę. Na wspaniałą, prywatną, gdzie zajmą się moim szczególnym synem. W klasie tylko 7 uczniów, zorganizowane zajęcia od 8.00 do 15.00 i… nieustanne nękanie przez rówieśników z klasy, puste zeszyty, szwendanie się bez celu po szkolnym boisku w czasie, kiedy miały być te osławione zajęcia i rozcięta głowa podczas zajęć WF, których tak właściwie chyba nie było. Teraz wiem, że dobra szkoła to nie budynek i plan lekcji, tylko ludzie, którzy w niej pracują. W tym wszystkim wspaniała pani pedagog, która zarejestrowała nas do psychiatry dziecięcego. Wtedy się zaczęło…
Zaczęło się przejaśniać. Gdzieś usłyszałam o ADHD. Znalazłam książkę “W świecie ADHD” Hallowella. Wszystko pasowało! W wakacje obserwacja w szpitalu na oddziale. Miałam co do tego mieszane uczucia, ale cieszyłam się, że będzie diagnoza. Bez tego lekarz nie chciał mi nic powiedzieć. Ze szpitala syn wrócił z diagnozą i wynikami testów. IQ 132. Potem książka Janet E. Heiniger “Od chaosu do spokoju” i nasze życie zaczęło nabierać kształtów. Już wiedziałam, co oznacza konsekwencja. Kolejna zmiana szkoły, bo w tej poprzedniej nie dało się egzystować. Byle zakończyć podstawówkę. Świadectwo ze średnią 2. Dwóje od góry do dołu i test szóstoklasisty 37 punktów na 40 możliwych. W tym wszystkim cotygodniowe spotkania dla rodziców dzieci z problemami, gdzie poznałam osobę, która zaprosiła mnie do stowarzyszenia i pokazała tutejsze forum.
Gimnazjum integracyjne. Udało się uzyskać Orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego i syn poszedł do klasy jako jedno z dzieci z orzeczeniem. Różnie bywało, ale stosowaliśmy systemy motywacyjne. Nauczycielka wspomagająca bardzo zaangażowana. Dziękuję. Jednak znowu coś przestawało pasować. Niektóre z cech nadpobudliwości zanikły, pojawiły się lub uległy wzmocnieniu inne objawy. Najbardziej dotkliwie odczuwałam zamęczanie otoczenia opowieściami, pomysłami, bo często to ja musiałam być słuchaczem. Szukałam, pytałam. Z początku nie mogłam nic znaleźć, a potem…
Potem trafiłam na forum na opisy zachowań dzieci z zespołem Aspergera i już wiedziałam, że diagnoza syna przestała być aktualna. Zrezygnowaliśmy już wtedy z wizyt u psychiatry. Przepisywał tylko leki, które wcale nie były potrzebne. Na forum polecono mi lekarza i terapeutkę, a tam…
Pierwsza wizyta, syn przyjechał z klockami lego. Przyjrzała się, jak je pieczołowicie zbiera i zaprosiła mnie do gabinetu. Seria pytań z testu diagnostycznego i wstępna diagnoza – zespół Aspergera. Odetchnęłam z ulgą. Nareszcie wiedziałam, na czym stoję. Przyjeżdżaliśmy na kolejne wizyty, gdzie dowiadywałam się coraz to nowych rzeczy o moim synu. To nie były już wizyty podobne do tych u psychiatry, gdzie ja prowadziłam monolog, a lekarz tylko potakiwał. Wychodziłam z gabinetu z kolejną receptą w ręce, jednocześnie czując, że nie otrzymałam żadnej pomocy i do tego piekielnie bezradna i zła. Te spotkania okazały się być motywujące i dające mi zastrzyk energii do dalszej pracy. Można powiedzieć, że przełomem były warsztaty dla rodziców, które zorganizowaliśmy jako stowarzyszenie, a prowadzone były przez “naszą” panią doktor. Znałam już wszystkie zasady z forum, ale możliwość ćwiczenia ich i bieżącej korekty była dla mnie bardzo cenna. Mnóstwo wniósł też obóz terapeutyczny, na który pojechałam z synami. Tam była możliwość obserwacji mojego najstarszego syna w sytuacjach społecznych, o których do tej pory mogłam tylko opowiadać, a tak właściwie, to przecież tak do końca ich nie znałam. Nie przebywałam z synem w szkole, a przy mnie zachowywał się zawsze trochę inaczej. Po obozie syn przyjmował przez jakiś czas leki i to był strzał w dziesiątkę. Leki pozwoliły na wyciszenie lęków i tak dobrnęliśmy do końca gimnazjum. Świadectwo tradycyjnie nieciekawe, ale kto by się tam martwił ocenami. Test gimnazjalny i… najlepszy wynik w szkole.
W tym roku syn kończy liceum, za pasem matura. Wybiera się na informatykę. Ciągle coś tam tworzy, próbuje pisać własną grę. W szkole jak zwykle, czyli różnie. Oceny takie sobie. Ciekawe jak mu pójdzie matura…