– Maciek, lat 3: czyta gazety, liczy do 100, zna wszystkie marki samochodów; – Pamela, lat 4: śpiewa arie operowe; – Jaś, lat 5: jeździ na rolkach, na rowerze dwukołowym, żongluje 6 piłeczkami; – Tymek, lat 6: zna nazwiska i osiągnięcia wszystkich piłkarzy z czołowych drużyn… – Sylwek, lat 8: właśnie nauczył się wiązać sznurowała; – Anielka, lat 9: po raz pierwszy pokolorowała obrazek do końca; – Mateusz, lat 10: poprawnie dodaje na palcach do 10; – Sebastian, lat 12: jeździ na rowerze bez dodatkowych kółek; – Dominika, lat 16: przeczytała do końca pierwszą książkę.
Na tak postawione pytanie jedni rodzice odpowiedzą, że ich dziecko jest mądre, dobre, wręcz idealne, inni zaś – zaczną od wyliczania wad: złośliwe, niegrzeczne, spóźnialskie, nie chce się uczyć, pyskuje. Ktoś doda coś o urodzie. Czasami usłyszymy: „jest zdolne, ale…” i znów sypnie się litania skarg. Niektórzy chwalą swoje dzieci, ale tylko wobec innych – dzieci tych pochwał nie słyszą.
Na początek proponuję, aby każdy odpowiedział sobie na te kilka pytań:
Lubisz być chwalona/chwalony? Kiedy ostatnio usłyszałaś/eś pochwałę? Od kogo? Za co? Jakie słowa usłyszałaś/eś? Jak się czułaś/eś? Jak zareagowałaś/eś?
Kiedy Ty ostatnio kogoś pochwaliłaś/eś? Męża/Żonę? Współpracownika? Obsługę restauracji? Pielęgniarkę pobierającą krew? Ekspedientkę w sklepie? Nauczyciela Twojego dziecka? Jak się czułaś/eś? Jakich słów użyłaś/eś? Jak zareagowała chwalona osoba?
Do pierwszej klasy idę jak tysiące innych dzieci w moim wieku. Tylko wtedy nie miałam pojęcia, czym to się zakończy. Zresztą tak samo czuła większość 7 latków. Było nas wtedy około 37 duszyczek, chętnych bardziej lub mniej do nauki. Należę do grupy bardziej chętnych. Znam większość liter i potrafię je odwzorowywać. Na chęciach i zapale upływa pierwszy okres mojej bytności w szkole. Szybko czytam ze zrozumieniem, po kilku miesiącach zachłannie połykam książeczki typu „Poczytaj mi mamo”.
Zrobiłam kiedyś mężowi karczemną awanturę. O kotlet. W dodatku mielony. A było to tak: w przedszkolu moje dzieci zaprzyjaźniły się z kolegą. Po prawdzie to na początku raczej zakumplowały się matki, bo obu nam zależało, żeby dzieci miały sensowne towarzystwo poza przedszkolem. Czasami jeśli którąś z nas przywaliła szczelnie robota, druga odbierała cale towarzystwo z przedszkola i prowadziła je do siebie, dawała obiad i organizowała zabawę do powrotu pierwszej. Ten dzień ułożył się akurat tak, że ja odbierałam wszystkich z przedszkola i prowadziłam do nas, podgotowywałam obiad (dzieci odbierałam wcześnie, o godz. 14), ale potem musiałam biec na jakieś spotkanie, więc dzieci przejmowała mama kolegi, która akurat wracała z pracy i czekała z synkiem u nas, póki nie wróci mój mąż, żeby się zająć swym prawowitym potomstwem. Ufff, życie pracujących matek bywa skomplikowane.
Wychowano mnie w bogobojny dziewiętnastowieczny sposób. Mówię cicho, siedzę prosto, rączki składam w małdrzyk, buzię w ciup. No chyba że ktoś nieopatrznie zaatakuje moje dzieci. Wtedy zmieniam się w tygrysa szablastozębnego. Czysto informacyjnie zaznaczę, że metamorfoza (Mamo, ale mówiłaś, że metamorfoza to w osła!) zajmuje mi dwie setne sekundy. Potem przegryzam gardło. Zapewne dlatego rzadko zdarza mi się słuchać impertynencji, bo w dwie setne sekundy, rzecz oczywista, dużo się nie powie. Ponieważ jednak zespół Aspergera syna nie stanowi mrocznego sekretu, czasami jakiś kamikadze zdąży się rzucić z pytaniem, czy może wolałabym mieć normalne dziecko.
Należę do osób „grzecznych”, które zawsze starały się tłumić w sobie emocje. Byleby nikomu ich ekspresją nie sprawić przykrości, byleby nikomu nie wydać się śmieszną. Byłam przekonana, że dbając o takie zachowanie sprawię, że ludzie będą mnie tolerowali i nie będą ze mnie kpili.
Jakie jest podstawowe zadanie rodzica? Odpowiedź wydaje się prosta: wychować nowego człowieka do samodzielnego życia. Ale jak postępować, by osesek, który ma głównie instynkty pierwotne, wyrósł na samodzielnego, samoobsługowego i uspołecznionego dorosłego? Jak uczyć, żeby umiał i chciał? Jak sprawić, żeby umiał żyć w społeczeństwie, a nie czuł się „pępkiem świata”, któremu wszyscy mają służyć? Jak zmienić się z dyktatora sterującego potomkiem w jego konsultanta/doradcę? Czyli – jak mądrze kochać?
Nieuniknienie kończy się słodkie dzieciństwo. Młody człowiek, pełen ciekawości, niepewności i lęku, przekracza próg szkoły. A my, rodzice? Jak sobie z tą zmianą radzimy? Czy wraz z tą zmianą zmieniamy także obowiązki dziecka? Czy inaczej traktujemy nasze pociechy? Czy przypadkiem nie jest tak, że za wszelką cenę chcemy zachować stan „słodkiego maleństwa”? Warto zastanowić się nad tymi pytaniami. Aby nasze dziecko rozwijało się ku dorosłości i samodzielności, dużo musi się zmienić: nasz sposób myślenia o dziecku, jego przywileje i obowiązki, plan dnia, a nawet strój, zabawki i różne przedmioty używane na co dzień. Na nowo trzeba zweryfikować wyznaczone granice, postawić nowe cele, przywileje, konsekwencje.
Mamy przyjaciół. Małżeństwo. Ich praca jest nie tylko sposobem zarobkowania, ale również pasją, która organizuje im większość wolnego czasu. On – w swojej dziedzinie wybitny specjalista, dusza towarzystwa o błyskotliwej inteligencji. Ona – urocza, troskliwa, działa społecznie, pomogła mnóstwu ludzi. Dużo podróżują, mają przyjaciół na całym świecie. Uwielbiam się u nich zatrzymywać, bo to taki dom, w którym zawsze można liczyć na ciekawe opowieści, nowe książki i filmy, gdzie pamiętają, jaki rodzaj herbaty gość najbardziej lubi i nawet jeśli wyjeżdża pociągiem o 5 nad ranem, dostanie na śniadanie gorące croissanty.