Ludzie na chodniku mijają się bezboleśnie, czasem ktoś kogoś trąci, ktoś kogoś nadepnie i … nic się nie dzieje. Ale ci sami ludzie siedząc za kółkiem kierownicy są gotowi ciskać gromy na innych użytkowników drogi. Niby ci sami ludzie ale inni.
Liberté, égalité, fraternité! To słyszymy od rewolucji francuskiej. Równość, wolność, braterstwo. Jeszcze niedawno psychologowie wpierali nam, że człowiek rodząc się jest niezapisaną kartą. Że różnice między płciami mają charakter wyłącznie kulturowy, że wszyscy są równi i identyczni w momencie urodzenia. Mnie to intruguje, jak można bezkarnie prawić takie brednie i jeszcze terroryzować wszystkich myślących inaczej.
Przenieśmy się myślami do obozowiska naszych przodków sprzed kilku tysięcy lat. I co? Nos nie odpada? Według relacji podróżników, obozowiska Indian Północnoamerykańskich śmierdziały przepotwornie – a oni byli na etapie rozwoju kamienia łupanego, czyli całkiem nieźle zaawansowani.
W wieku 22 lat zostałam mamą ślicznego synka. Pierwszym szczegółem, który zauważyłam tuż po urodzeniu, była mała plamka na języku. Nie umiałam go jeszcze kochać i dziwnie się z tym czułam, bo myślałam, że te uczucia przyjdą w chwili jego narodzenia. Przyszły później, kiedy już się troszkę poznaliśmy. Miał rok i 4 miesiące, gdy został starszym bratem.
Życie płynęło spokojnym rytmem, przerywane z rzadka szkolnymi incydentami moich dwóch dorastających synów. W tym właśnie czasie przyszła mi do głowy myśl, że proces wychowania powoli dobiega końca, chłopcy staną się dorośli, samodzielni, a ja wreszcie sobie odpocznę. Chyba to była taka przewrotna myśl, wysłana przez moją podświadomość, bo już wkrótce miało się okazać, że urodzi się NOWY CZŁOWIEK.
Po ponad dwudziestu latach walki poddałam się i w końcu zostałam ponurym dominatorem. Czy ktoś z Was może wie, dlaczego tak się stało?
Wychowałam się w kochającej i dominującej rodzinie. Kochający, dominujący i konsekwentny tato, kochająca dominująca i niekonsekwentna mama oraz siostra. Starsza, kochająca i oczywiście również próbująca mnie zdominować. W takich warunkach, jak można chyba przewidzieć, wyrosłam na osobę bardzo łatwo dostosowującą się i podporządkowującą, jednak przekonaną, że ja swoje dzieci wychowam w dużo lepszej atmosferze. Przysięgłam sobie, że wyrzucę ze swojego słownika zdania, które tak znienawidziłam w dzieciństwie „zrobisz, jak ci każę!” i „dzieci i ryby głosu nie mają” oraz „może zrozumiesz, kiedy dorośniesz”.
„Daj mi spokój!”, „Idź sobie, zrób sobie sama”, „Nie denerwuj mnie”, „Co ty mi możesz zrobić – i uśmiech w nos – taki szyderczy a następnie: „Ty sobie myślisz, że coś możesz, a nic mi nie możesz zrobić, to ja ci mogę więcej niż ty mi!”. Brzmi znajomo? Ależ skąd!
Zniechęcenie, smutek, szaro-bury świat. Z dnia na dzień coraz trudniej wstać z łóżka. PO jakimś czasie już nawet sama myśl, że trzeba wstać, ubrać się i wyjść do szkoły powoduje lęk. W głowie wirują myśli: ,,Jestem nic nie wart, nikt mnie nie rozumie, na pewno sobie nie poradzę, wyśmieją mnie”… Z dnia na dzień izolacja pogłębia się. ,,Nikogo nie potrzebuję, niczego nie chcę”, świat staje się coraz bardziej obcy i minuta po minucie oddala się w niebyt. ,,Czy cokolwiek ma jeszcze sens? Po co mam żyć?”
Dzień świąteczny, a raczej środek nocy, żeby było ciekawiej i bardziej ekstremalnie. Mój syn budzi się z krzykiem, pokazuje, że boli go brzuszek. Pokazywał już wcześniej, ale wtedy szybko przechodziło. Teraz jest inaczej. Płacze i krzyczy od pół godziny. Decydujemy, że trzeba jechać do lekarza. Dzwonię do Poradni D. Na sekretarce automatycznej nagrana jest wiadomość o punkcie udzielającym pomocy w takie dni jak dziś. Słucham niecierpliwie, zapamiętuję numer, dzwonię. Będą na nas czekać, jest lekarz. W gabinecie seria pytań, a wśród nich: “Dlaczego nie przyjechaliście wcześniej?”.
„Mam dość, więcej do tej szkoły nie pójdę!”, „Jestem do kitu, nic mi się nie udaje, wszędzie klęska”. Znacie to? Czyje to słowa? Wbrew pozorom niekoniecznie muszą to być słowa ucznia. Wielu rodziców, którzy mają dziecko określane jako „trudne”, popada w depresję, w stan wypalenia. Wypalenie się (wypalenie zawodowe, syndrom Burnout) – czyli syndrom związany z długotrwałym poczuciem stresu, przepracowaniem, poczuciem odpływu sił, obniżeniem samooceny i możliwości sprawstwa – to termin znany głównie jako wypalenie zawodowe dotyczące policjantów, strażaków, lekarzy, pielęgniarek, psychologów, nauczycieli. Czy faktycznie dotyczy tylko zawodowej działalności człowieka?