A co ty mi możesz zrobić?

Autorka: Dosia

„Daj mi spokój!”, „Idź sobie, zrób sobie sama”, „Nie denerwuj mnie”, „Co ty mi możesz zrobić – i uśmiech w nos – taki szyderczy a następnie: „Ty sobie myślisz, że coś możesz, a nic mi nie możesz zrobić, to ja ci mogę więcej niż ty mi!”. Brzmi znajomo? Ależ skąd!

Prawie nikt się nie przyzna, nawet przed samym sobą, że coś takiego kiedykolwiek usłyszał od swojego ukochanego dziecka. Ja oczywiście też nigdy tego nie usłyszałam… Ale jeśli usłyszałabym, to na pewno bym o tym natychmiast zapomniała, więc chyba jednak nie mogę się zapierać z całą stanowczością, że tak nie było. W takim razie, może tak zupełnie TEORETYCZNIE, zastanówmy się wspólnie, co można by było z takim nieletnim buntownikiem zrobić?

Przecież prawo zabrania bić dzieci, a chwilami wydaje się, że jedyne, co na buntownika podziała, to porządne przetrzepanie tyłka!


Jaką władzę nad nami ma nasze dziecko? Skąd wzięło się to prowokacyjne: „A co ty możesz mi zrobić”?


Odpowiedź jest bardzo prosta. Władza dziecka bierze się głównie z bezkrytycznej miłości rodzica. Zbyt kochamy nasze dzieci, aby wykorzystać naszą siłę, a nastolatki o tym już doskonale wiedzą. Dlatego bywa, że role się odwracają, a my bezwolnie zgadzamy się, aby rządziły nami dzieci.
Wyobraź sobie, że narzucono Ci obowiązek trzymania w domu pyskatego darmozjada, który na wszystko, co dla niego robisz, odpowiada niezadowoleniem. Długo byś z takim wytrzymał? Dałbyś się terroryzować? Myślę, że działoby się tak tylko wtedy, gdybyś go rzeczywiście kochał.

A jakie atuty władzy posiada rodzic? Zacznijmy od tego, że tak naprawdę rodzic niczego nie musi. Ale załóżmy, że nie chce utracić prawnie władzy rodzicielskiej – jakie ma obowiązki wobec dziecka? MUSI je nakarmić, ubrać i zapewnić mu bezpieczeństwo, podstawowe warunki do spania, nauki i wypoczynku. Ale to wszystko.

Nie musimy karmić dziecka ulubionymi pierożkami, nie musimy ubierać w markowe, nowe i modne ubrania w preferowanym przez dziecko kolorze i kroju. Nastolatkowi zaś nawet nie musimy prać rzeczy, zmywać po nim naczyń ani gotować mu jedzenia, bo w tym zakresie powinien już obsłużyć się sam. Nie musimy pozwalać mu korzystać z komputera, telewizji ani komórki. Jeśli dostał komputer (np. od chrzestnego na komunię), to komputer jest jego, ale nie musimy mu dostarczać energii, dzięki której komputer będzie chodził ani płacić mu za internet. W pokoju dziecka musi być biurko, krzesło, łóżko i lampa. Natomiast już drzwi nie są konieczne…

Wynika z tego, że znamy już odpowiedź na prowokacyjne pytanie dziecka „A co ty mi możesz zrobić?”. Rodzic może na przykład zabrać przywileje. To tylko na pierwszy rzut oka nie wygląda na specjalnie silny argument. Przywilejów, które możemy zabrać jest znacznie więcej, niż tylko korzystanie z komputera i telewizji. Wszystko, co wykracza poza podstawowe potrzeby, może stać się przywilejem (choćby wybór w sklepie jogurtu). Poza tym dziecko, które na co dzień może z nich korzystać, bardzo mocno przeżyje ich brak.

Ale dziecko, które ma „wiecznie” blokadę na przywileje przyzwyczaja się do życia bez nich i ich zabieranie szybko przestaje być skuteczne. Zostawmy więc je sobie jako argument ostateczny, nie wykorzystujmy ich siły na sytuacje, kiedy wystarczą zwykłe konsekwencje. Między innymi z tych powodów uważam, że najlepsze są konsekwencje, kiedy dziecko musi coś zrobić, a nie te, gdy dziecku coś zabieramy.
Nasuwa się więc natychmiast pytanie następne:

Jak wymóc na dziecku posłuszeństwo bez wiecznego zabierania dziecku przywilejów i bez udowadniania na każdym kroku „kto tu rządzi”?

Tu już jest sprawa dość prosta. Odpowiedź wynika z samej natury dziecka. Nawet w momencie, kiedy dziecko wykrzykuje nam coś zupełnie innego, to tak naprawdę ono chce być zdominowane przez dorosłych i potrzebuje tego dla własnego poczucia bezpieczeństwa. Jeśli tak się stanie, jeśli się nauczy gdzie są granice, to od tej chwili będzie to dla niego sytuacja znana, pewna, bezpieczna i stabilna – a wszelkie „bunty” będą już delikatne i będą polegały wyłącznie na upewnianiu się, że granica jest tam, gdzie być powinna. Innymi słowy – dziecko podporządkuje się rodzicowi i przestanie z nim walczyć.

Żeby dorosły stał się dla dziecka tym „pewnym gruntem”, człowiekiem, na którym dziecko może oprzeć swoje bezpieczeństwo, musi być:
1) Stabilny i przewidywalny w oczach dziecka – a więc musi podejmować decyzje według pewnych, stałych reguł, znanych dziecku z góry.
2) „Oślo” uparty w sprawach zasadniczych, ale za to elastyczny w sprawach nieistotnych.
3) Zdecydowany i bardzo konsekwentny. Jeśli coś postanowi, to musi postawić na swoim niezależnie od fikań i próśb dziecka ale koniecznie spełniający obietnice – zarówno pozytywne jak i negatywne.
4) Nie zaszkodziłoby, żeby stosował metody okazywania dominacji, o których pisałam poprzednio.

Jak zostać człowiekiem konsekwentnym, jeśli nie leży to w naszej naturze? Moim zdaniem nie da się tego zrobić bez dobrze przemyślanej listy zasad i konsekwencji, wywieszonej w widocznym miejscu. Jeśli lista ta jest krótka i przemyślana tak, żeby konsekwencje mogły być wykonane aktywnie, bez przesadnego przeciągania w czasie i bezpośrednio po złamaniu zasady, to wtedy wystarczy tylko sprawdzać spełnianie przez dziecko zasad i w razie potrzeby dopilnować wypełniania konsekwencji. W ten sposób osiągniemy to, że dziecko zacznie stosować się do zasad, a nawet znajdzie w tym przyjemność, szczególnie gdy na naszej liście pojawią się również konsekwencje pozytywne.
No tak, ale tu rodzi się ostatnie już pytanie:

Co zrobić, jeśli dziecko odmówi wykonania konsekwencji?

Tu właśnie przychodzą nam z pomocą przywileje. Informujemy spokojnie dziecko, że dopóki nie wykona konsekwencji, dopóty nie ma w domu żadnych przywilejów. Stajemy się dla niego rodzicami „podstawowymi”. Zapowiadamy potomkowi, że znikają przywileje w postaci jakiejkolwiek codziennej obsługi – przyrządzania mu jedzenia czy prania ubrań. Znika możliwość korzystania z komórki, komputera, telewizji i gier.
Przy dalszym oporze można posunąć się dalej. Zapowiedzieć, że jeżeli do jutra do dwunastej konsekwencje nadal nie będą wykonane, wówczas pozbędzie się z pokoju drzwi i komputera, przy czym sprzęty te nie wrócą wcześniej, niż po tygodniu od wykonania konsekwencji… I dopilnujmy tego. Jeśli dziecko zacznie wykonywać konsekwencje dopiero wtedy, kiedy przychodzimy po jego drzwi – to już „pozamiatane”. Mówimy mu spokojnie: „dobrze, że wykonałeś konsekwencje, od tej chwili wracają przywileje. Ale twój czas minął pięć minut temu – więc sprzęty wrócą dopiero za tydzień”. Trochę z tym może być początkowo zachodu, szczególnie gdy dziecko przyzwyczaiło się do wcześniejszej uległości rodziców. Pewnie nie obędzie się też bez wysłuchania, co takiego nasze pociechy o nas sądzą. Ba, bywa, że nastolatek, doprowadzony do wściekłości zabieraniem mu sprzętów, może zdecydować się na podniesienie ręki na rodzica (dlatego dobrze jest na taką ewentualność zapewnić sobie pomoc współmałżonka lub przyjaciela albo wybrać taką godzinę, żeby dziecka w czasie wynoszenia sprzętu nie było). Ale zazwyczaj już po pierwszej takiej nauczce, bardzo konsekwentnie przeprowadzonej, dziecko zacznie czuć, jaką wagę mają przywileje, których dotychczas nie doceniał i to, że konsekwencje i tak, wcześniej czy później wyegzekwujemy. Po prostu dziecko zacznie wierzyć w siłę psychiczną rodzica i nabierze do niego szacunku. Zacznie więc odtąd wykonywać konsekwencje bez żadnego ociągania się.
I od tego momentu z każdym dniem stanie się dzieckiem coraz bardziej zdyscyplinowanym.

Na koniec przestroga – konsekwencje zastępują wszystko! Nie ma już rozmów umoralniających, krzyków ani marudzenia. Z chwilą wykonania konsekwencji wraca uśmiechnięty rodzic, który nie ma do dziecka już żadnych pretensji! Konsekwencje wykonane = przewinienie zapomniane.

Jedno, o czym mogę zapewnić – to nie jest zawiła metoda, która „być może” pozwoli Ci ogarnąć zachowania dziecka. Tak naprawdę jest ona prosta i dobrze sprawdzona przez wielu rodziców. Wiem, że istnieją inne metody wychowywania dzieci, podobno również skuteczne. Ale to, co napisałam powyżej wynika z naszego doświadczenia – a mówiąc „naszego” mam na myśli siebie i wiele osób z tego forum, których dzieci mają ADHD lub ZA. Niektóre z naszych dzieci są już dorosłe i teraz również stosują zasady i konsekwencje – na razie jako wolontariusze na obozach terapeutycznych – co chyba świadczy o tym, że uznały je za bardzo dobre. Jestem przekonana, że niezależnie od tego, czy masz dziecko z ADHD, ZA czy zwyczajnie „rozpuszczone” – te sposoby pracy z dzieckiem przywrócą spokój w Twoim domu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *