Autorka: Dosia
Gdybym miała znaleźć zdanie, które najczęściej słyszałam od nauczycieli, byłoby to właśnie: „Proszę wreszcie coś z tym zrobić!”. Zdanie to zwykle następowało po opisie nieakceptowanego przez nauczyciela zachowania mojego dziecka. Myślę, że wielu rodziców, których pociechy nie są wzorem opanowania, spokoju i podporządkowania, ma podobne doświadczenia do moich. A mało jest zdań bardziej wkurzających nas, rodziców, niż powyższe, bo często doszukujemy się w nim zarzutu, że nie pracujemy z dzieckiem wystarczająco dużo.
Co możemy zrobić, gdy coś podobnego znów usłyszymy od nauczyciela?
Myślę, że przede wszystkim możemy nie dorabiać sobie do tego zdania niepotrzebnych teorii. Zobaczmy w nim tylko wyraz bezradności nauczyciela, a nie oskarżenie. Tak jest wygodniej i znacznie zdrowiej dla nas oraz dla naszych relacji ze szkołą.
A jak odpowiedzieć nauczycielowi? Myślę, że to zależy głównie od naszego celu spotkania z nauczycielem, a te cele mogą być bardzo różne.
Na przykład w pierwszych klasach podstawówki Marcina moim podstawowym celem rozmowy z nauczycielką było rozładowanie jej złości. Tak, żeby „wypstrykała się” na mnie i nie krzywdziła już potem wrzaskami mojego dziecka. Wtedy na tytułowe polecenie odpowiadałam: „Oczywiście ma pani rację, spróbuję coś z tym zrobić”. Swój cel potrafiłam osiągnąć bez pudła. Moje dziecko do dzisiaj bardzo mile wspomina panią z klasy pierwszej, która jemu wydawała się zawsze zadowolona ze wszystkiego, co on zrobił. Zupełnie nie rozumiał, czemu postanowiłam go z tą spolegliwą panią rozdzielić. Natomiast ja przez kilka następnych lat usiłowałam wyleczyć się z fobii szkolnej.
Bardzo zdecydowanie nie polecam. 🙁
W drugiej klasie, już w nowej szkole, uświadomiwszy sobie, że sytuacja niestety nie uległa większej zmianie, postawiłam przed sobą nowe zadanie: przekonać panią, że ma ona do Marcina niewłaściwe podejście i że powinna szukać rozwiązania w swoim postępowaniu, a nie domagać się pomocy ode mnie. Fobia szkolna nie ustąpiła natychmiast, więc początkowo wspierał mnie w tych rozmowach mąż. Na „Proszę coś z tym zrobić!” odpowiadaliśmy wtedy zazwyczaj „A jak pani zareagowała na takie zachowanie Marcina?” albo „Oczywiście porozmawiamy, ale czy nie uważa pani, że reagując natychmiast w szkole ma pani większy wpływ na to, czy takie sytuacje będą się powtarzać, czy nie?” albo „A czy stosuje się pani do zalecenia z opinii dziecka, aby (wstaw co wygodne)?”. Tej linii postępowania trzymaliśmy się twardo następne dwa lata. Rzeczywiście, pozornie działało. Po pierwsze, wyleczyłam się powoli ze szkołofobii. Po drugie, rozmów z nauczycielką było znacznie mniej – już nie musiałam wysłuchiwać pretensji szkoły codziennie. Coraz rzadziej też słyszałam żądania, żebym coś z tym zrobiła. Niestety, Marcin i ja byliśmy w coraz większym konflikcie z nauczycielką, która po oddaniu klasy Marcina poprosiła dyrekcję o zmianę swojego etatu na bibliotekarkę. Hm, i tym razem uświadomiłam sobie, że to też nie był do końca ten efekt, na którym mi zależało, bo przecież na jej miejsce mógł do następnych dzieci przyjść ktoś jeszcze gorszy.
Raczej nie polecam.
Trzecim celem – jaki sobie przyjęłam, w klasie czwartej Marcina, już przy silnym wsparciu naszego forum ADHD.ORG.PL – było przekonanie każdego nauczyciela, że jest wspaniałym pedagogiem z powołania, którego jedynym marzeniem jest wszechstronna pomoc mojemu dziecku. Tak, żeby w to uwierzyli wszyscy: nie tylko nauczyciel, ale i moje dziecko, a nawet ja.
Wydaje się dziwne, ale okazało się to w dużym stopniu „zrabialne”. Jednak tym razem nie ustnie, lecz pisemnie. Moje rozmowy z nauczycielami miały teraz tylko cel wywiadowczy. Dowiadywałam się od nauczyciela, gdzie jest problem i – jeśli był wystarczająco poważny – reagowałam pisemnie. Wskazywałam w piśmie skrupulatnie wszystko, co w postępowaniu nauczyciela dostrzegam dobrego, przekazywałam w nim moją ślepą wiarę w jego dobre chęci i intencje, dziękowałam za to, co dla mojego dziecka robi. Przy okazji starałam się podsunąć sugestię, jak nauczyciel ten mógłby jeszcze bardziej pomóc mojemu dziecku. Czasem nad jednym pismem siedziałam z przyjaciółmi z forum przez kilka dni, mozolnie usuwając z niego wszelkie zauważone uszczypliwości, pouczania, wypominania błędów itp. Takie pisma miały rzeczywiście magiczną moc. Stopniowo szkoła Marcina stawała się szkołą przyjazną dziecku z ADHD. Nauczyciele rzeczywiście chcieli mojemu dziecku pomóc i robili to, a ja na koniec podstawówki dostałam podziękowania dla wzorowo współpracującego rodzica.
Zdecydowanie polecam!
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że ten trzeci sposób wydaje się na pierwszy rzut oka dla wielu rodziców absurdalny albo niewykonalny w ich konkretnym przypadku.
Wiem na pewno, że wielu rodziców nie przekonam jednym krótkim artykułem do tej metody, bo trudno jest na przykład, będąc przez szkołę doprowadzonym do stanu rodzicielskiej szkołofobii uwierzyć, że może niektórzy nauczyciele mają dobre intencje, nawet jeśli wciąż popełniają błędy. Jeśli jesteście takimi rodzicami, to chętniej usłyszycie inną prawdę: że nie macie takich długich rąk, by sterować zachowaniem swojego dziecka w szkole. Prawdę, że to szkoła odpowiada za to, co dzieje się w szkole a rodzice tylko za to, co dzieje się w domu. Ta prawda pomoże Wam pozbyć się własnego poczucia winy, a potem szkołofobii. W rezultacie być może nawet uwierzycie w dobre intencje wielu nauczycieli. Wtedy może spróbujecie tej trzeciej, naprawdę najskuteczniejszej metody współpracy ze szkołą.
A my Wam na forum chętnie w tym pomożemy!